sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 3

 Okej! Zdaję sobie sprawę, że ostatni rozdział był do bani L dlatego dziś postaram się napisać coś lepszego.
Miesiąc później
Obudziłam się wcześnie rano. Już od pierwszego spojrzenia za okno wiedziałam że ten dzień nie będzie dobry. Nad zatoką gromadziły się ciemne, ciężkie od deszczu chmury. Niby w obozie nigdy nie pada ale ten deszcz chyba o tym nie wiedział (I jak przewidywałam do południa padał ulewny deszcz)
Wstałam i ubrałam się, nie byłam zdziwiona gdy zauważyłam że moje rodzeństwo jeszcze śpi, zawsze czytali do późna, a potem mieli problem ze wstaniem. Spojrzałam na kalendarz. Był 29 lipca, moje urodziny bo to właśnie wtedy znalazły mnie zakonnice i przygarnęły do sierocińca. Lepiej żeby reszta nie wiedziała – pomyślałam – nie wiadomo co wykombinują!
                                                                       ***
Po śniadaniu spotkałam się z Leo. Coraz lepiej się dogadywaliśmy, chłopak był miły i przyjacielski ale najbardziej w nim uwielbiałam jego poczucie humoru.
- Hej! -  przywitałam się po wejściu do Bunkra 9, gdzie Leo wypoczywał i pracował.
- Witam w moich skromnych progach! – roześmiał się syn Hefajstosa kłaniając się. – Queen Elizabeth!
- Lordzie Valdez – również ukłoniłam się.
Potem już tylko śmialiśmy się opowiadając sobie głupie historyjki. Tak mniej więcej wyglądały moje dni w obozie: trochę ćwiczeń, wygłupy z Leo i chwile spokoju, w cichym jak biblioteka, domku Ateny.
Lecz tamten dzień miał być inny, tylko ja tego jeszcze nie wiedziałam. Około szóstej po południu rozległy się konchy wzywające wszystkich obozowiczów na kolację, jednak gdy już dotarliśmy na miejsce, zamiast normalnego rozstawienia mebli, zobaczyliśmy piramidę zbudowaną z ław i stołów. Widać było po twarzach innych że nie tylko ja jestem zdezorientowana.
- Obozowicze! – krzyknął Chejron – Oto kolejne zadanie! Każdy domek musi wystawić jednego zawodnika, który wykona, albo nie, to zadanie. Poproszę grupowych o decyzję!
Szukałam Annabeth w tłumie ale nigdzie jej nie było. W końcu do Chejrona podbiegł „obozowy listonosz” czyli Tomy syn Hermesa. Wyszeptał kilka słów do centaura po czym zniknął w tłumie.
- Z powodu zaistniałych okoliczności – zaczął Chejron – sam wybiorę przedstawicieli domków.
Potem zaczął nerwowo patrzeć po twarzach obozowiczów. Jego wzrok był chyba trochę zbyt rozbiegany, kiedy teraz o tym myślę- widzę to.
Nie pamiętam wszystkich wybranych, ale znam kilka nazwisk:
Leo Valdez ~ Hefajstos
Ja (niestety) ~ Atena
Liam ~ Hermes
Aravena ~ Hekate
Ernest ~ Nemezis
Lou ~ Apollo
Randy ~ Ares
Niestety więcej nie pamiętam; i tak Posejdona ani Hadesa nie było!
Po kilkunastu minutach staliśmy już wszyscy na miejscach startowych po czterech stronach meblowej piramidy.
- Do biegu… gotowi… START! – Krzyknął Chejron. Biegłam szybko jednak nie w pełni swoich możliwości, czytałam Igrzyska Śmierci. Ci najszybsi nie zawsze są najlepsi. W grupce po mojej stronie piramidy znaleźli się: Leo, Liam, Randy i Aravena. Gdy dobiegłam do piramidy nie wiedziałam co robić dalej, popatrzyłam na innych ale oni byli równie zagubieni. Po chwili Leo używając swojego młota, którego wydobył z najmniejszej kieszonki pasa na narzędzia (nawiasem mówiąc już chyba nic mnie nie zdziwi), przełamał na pół jedną z ław wybijając wejście do środka. Niepewnie zajrzałam w ciemną dziurę ale zanim zdążyłam cofnąć głowę, Randy wpakował się z mieczem do środka. Nie widziałam go już po trzech krokach! Leo wszedł kolejny, zanim zdążył zniknąć  złapał mnie jeszcze za rękę i razem znikliśmy w ciemnościach piramidy z mebli.
Ktokolwiek ją budował, musiał być bardzo dobrym architektem wnętrz, bo na zewnątrz, jej podstawa wyglądała na  zaledwie 20 x 20 metrów. W środku jednak można było się zgubić w tak dużej ilości korytarzy.
- Może trochę światła?- szepnął chłopak zapalając mały płomyk nad swoją dłonią. – Od razu lepiej!
W odpowiedzi uśmiechnęłam się i ruszyłam w głąb labiryntu. Po pięciu minutach zwróciłam uwagę na napis na jednym ze stołów, tworzącym ściany, a napis brzmiał:
Jeśli dalej pójdziesz
Gdzie indziej się znajdziesz
Wędrowcze uważaj!
Na rozstaju na siebie zważaj
Δ….δα……. (napis był zatarty)
- Dziwne.. – szepnęłam – co o tym myślisz?
- Tak, zważaj? co to znaczy? – spytał Leo.
- Tyle samo co uważaj – odpowiedziałam po zastanowieniu.
-Ciekawe co tu było napisane? I kto to napisał? – Myślał na głos syn Hefajstosa. Widać nie wpadł na żaden pomysł więc po prostu wzruszył ramionami i ruszył dalej. Szliśmy jeszcze chwile gdy trafiliśmy do dużej sali z ośmioma wejściami do korytarzy.
-Jest rozdroże! – wykrzyknął Leo, patrząc na mnie.
Byłam zbyt przerażona przestrogą by zwrócić uwagę na delikatny ruch płomyka, Leo (na szczęcie dla nas) zauważył to. Od razu otoczył go ogień. Przestraszona odskoczyłam, ale Leo pokazał mi że muszę być cicho. Ktoś lub coś nadchodziło. A my nie wiedzieliśmy z której strony.  Nie czekaliśmy jednak długo gdy z korytarza po lewej wyskoczyła czarna jak smoła, pantera. Miała niesamowicie zielone oczy, ja znałam tą zieleń! Mój towarzysz już chciał atakować lecz w ostatnich chili krzyknęłam:
- CZEKAJ!
Zdezorientowany Leo spojrzał w moją stronę. Pantera również.
- Percy? – spytałam podchodząc do zwierzęcia. Spojrzało na mnie i skinęło głową. To był mój przyjaciel! Ale co się z nim stało? – myślałam.
- Jak to? Ten kot ma być moim kumplem... – głośno myślał Leo.
Ja, tym czasem podeszłam do pantery i pogłaskałam jej.. jego lśniące futro. Patrzyłam mu w oczy. Pragnął mi coś przekazać, przed czymś ostrzec. Obok mnie klęknął Leo, podrapał go za uchem szepcząc:
- Wstań przyjacielu – to było niesamowite! on to mówił po starogrecku! – εξεγέρσεις. - To co stało się potem było jeszcze bardziej niesamowite, Percy po prostu zmienił się w człowieka! Pomogliśmy mu wstać, miał na sobie czarną bluzę z kapturem i czarne dżinsy.
- Przepraszam, czasami nie mogę wrócić - uśmiechnął się przepraszająco. Popatrzyłam na Leo pytającym wzrokiem, ale on zignorował pytanie.
- Zazwyczaj był koń, co się stało że zmieniłeś się w kota? – ostatnie słowo powiedział z wyraźnym obrzydzeniem.
- A jak koń miałby się tu zmieścić? Mogę ręką dotknąć sufitu a ty chcesz tu wsadzić ogiera? – zaczął się śmiać.
- Hola, hola! Ty możesz zmieniać się w zwierzęta?! – spytałam.
- No.. Tak! wszyscy możemy…
- Jacy, do cholery, wszyscy!! – nie dałam mu skończyć.
- No, cała siódemka! Wiesz ja, Ann, Leo, Pipes… - nie wiem jaką miałam minę ale wiem że chłopców bardzo rozśmieszyła.
Kolejne co się stało było jednym z najdziwniejszych wydarzeń jakie nastąpiły tego dnia, a mianowicie: Leo chcąc udowodnić słowa Percy’ego zamienił się w pięknego szkarłatnego ptaka – Feniksa. W tedy mój mózg nie wytrzymał i straciłam przytomność.
- Liz? Wszystko ok? – pytali na zmianę chłopcy. Zrobiło mi się wtedy ciepło na sercu od tej ich troski, byli tacy uroczy.. a potem przypomniałam sobie dlaczego straciłam przytomność. O nie! Tego było za wiele, jak oni mi mogli mi nie powiedzieć o swoich specjalnych zdolnościach?!
- Okej! Zacznijcie od początku – chciała bym tu napisać że dziarsko zerwałam się na nogi ale ja dalej leżałam na kolanach Leo. Niech oni tłumaczą, a ja odpocznę.
                                   ~ Historia specjalnych zdolności  ~
Wszystko zaczęło się po bitwie z gigantami i Gają. Na początku mogli zmieniać się jedynie w święte zwierzęta ich rodziców ale z czasem ich moc rozwijała się i obecnie mogą zmieniać się w dowolne zwierzę. Z tym powiązana jest historia wypadku Leo sprzed miesiąca. Cała siódemka, a przynajmniej jej część z poza obozu, ćwiczyli w lesie swoje zmiany (poza Frankiem który już to umiał i był swego rodzaju nauczycielem). W pewnym momencie na polanę wpadło coś bardzo dziwnego, kształtem przypominające wielkiego jeża zwiniętego w kulkę. Staranowało Leo i uciekło do lasu. Potem okazało się że była to Hazel której nagorzej szły zmiany, jej zwierzęta były zbyt duże lub wręcz mikroskopijne, tym razem próbowała jeża ale przestraszona swoim rozmiarem nie była w stanie wrócić do swojej postaci.
Trzeba jeszcze nadmienić że bogowie zabronili herosom mówić o zdolnościach  bo sami nie mogli wiedzieć wszystkiego.
                                               ~Koniec historii~
Zszokowana siedziałam na podłodze nie będąc w stanie niczego wymyślić. Cóż moi przyjaciele potrafią zmieniać kształt ale sami nie wiedzą dlaczego – zwykła sprawa dla herosa? Nie! to już jest za wiele jak na herosa, ja po prostu mam szczęście do ładowania się w kłopoty.
- A jak my właściwie stąd wyjdziemy? – spytał w końcu Leo.

                                                           ***
Okej to jest cały rozdział, a teraz małe wyjaśnienie: Leo użył zaklęcia od Calypso (nie wiedziałam jak to wpisać w historię)
Następny rozdział przewiduję już w 2015 ale może pojawi się coś noworoczno-świątecznego
Pozdrawiam
Rachel Dare
PS. Dale proszę o komentarze i obserwowanie bloga! <3

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 2

Zapraszam na nowy rozdział, który dedykuję Natalii <3

Wydarłyśmy się jak szalone, bo zobaczyłyśmy biegnącego w naszą stronę Percy'ego z czymś, a raczej z kimś na ramionach. Chłopak Annabeth był cały w błocie i krwi. Uśmiechał się, ale nie tak normalnie tylko tak trochę smutno, (jeśli w ogóle można się smutno uśmiechać). 
- Czy to...? -Zająknęła się Ann, gdy podbiegłyśmy na tyle blisko by, jako tako rozpoznać osobę na barkach syna Posejdona.
Percy tylko skiną głową.
-Zanieśmy go do Chejrona i to szybko- powiedziałam. Nie znałam go, ale widziałam jego stan, a on był ciężki.

***

-Kim on był?- Spytałam, gdy czekaliśmy na werandzie na Chejrona.
-Jest!- Krzyknął Percy-Przepraszam, za ostro zareagowałem, to jest Leo Valez. Nasz "techniczny" z Argo II.
-Percy, a właściwie, co się stało?- Dopytywałam.
-No, więc..-Chłopak spuścił wzrok- Bawiłem się z Panią O'Leary, mój piekielny ogar, kiedy coś wynurzyło się z lasu, jakby kula czy coś takiego. Było złote, emanowało złem. Wyrzuciło Leona na trawę i zaatakowało mnie. Na szczęście zdążyłem uskoczyć, bo by mnie przejechało. Nie ponowiło ataku, bo znikło w lesie zanim zdążyłem się przyjrzeć. Potem podbiegłem do Leo i wziąłem go na ręce. Krwawił. Postanowiłem jak najszybciej przynieść go tutaj, ale on był taki dziwny... Jakby nie...- Głos mu się załamał. Usiadłam obok niego na schodach i poklepałam po ramieniu. Annabeth usiadła po jego drugiej stronie i przytuliła się do niego. Siedzieliśmy tak dziesięć minut, gdy w drzwiach pojawił się Chejron. Centaur miał zwykłą minę, więc od razu zaczęliśmy się cieszyć. Skoro Chejron się nie smuci to Leo musi żyć! Niestety nie było tak kolorowo jak myślałam. Leo rzeczywiście przeżył i miał się całkiem nieźle, jednak to, co go zaatakowało miało się jeszcze lepiej. Centaur wytłumaczył nam, że tym czymś była Kula Archimedesa, ale zmodyfikowana, przez kogo nie było wiadomo.

***Trzy dni później***

Z Leo było coraz lepiej. Często rozmawialiśmy, ale pomimo dobrych kontaktów chłopak wciąż nie chciał mówić o tym, co zaszło tamtego dnia. Zawsze odwracał głowę i nagle milknął.
Wieść o tym, że Leo żyje, szybko rozeszła się po obozach i do sali szpitalnej ściągały tłumy przyjaciół. Dzięki temu mogłam poznać wielu wpływowych herosów m.in. Jasona, Piper, Reyne, Franka i Hazel. To są wspaniali półbogowie! Byłam przekonana, że zignorują mnie, jako nic nieznaczącą heroskę, ale oni chcieli mnie poznać! Dzięki nim zrozumiałam, że każdy półbóg się liczy nigdy nie można lekceważyć żadnego z nas. 

Okej! Więc to jest kolejny rozdział :)
Niestety nie za dobry bo po napisaniu ostatniego zdania napadła mnie choroba zwana Bracus Wenius i teraz strasznie cierpię więc mam nadzieję że was nie dopadnie Ekranus Pękus gdy będziecie to czytać :P
Wasza Autorka 
Rachel Dare
PS. Zachęcam do obserwowania bloga <3

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 1

Pomyślicie że zachowałam się głupio ale ja po prostu wybuchnęłam śmiechem. Bo niby ci bogowie o których, według zakonnic, powinnam wiedzieć jak najmniej istnieją?! I są bardziej namacalni niż Bóg... na początku nie wierzyłam ale potem przypomniałam sobie kto to mi powiedział: człowiek-koń (chyba centaur) w otoczeniu syna Posejdona i córki Ateny, którzy nawiasem mówiąc trzy dni wcześniej pokonali zsfiksowaną Matkę Ziemię-psychopatkę. W końcu uwierzyłam: TAK jestem córką Ateny!
Percy, Annabeth i Chejron patrzyli na mnie ze spokojem, tak jakby byli przyzwyczajeni. Po chwili ciszy skinęłam głową.
-Chodź pokarzę ci nasz domek -Annabeth wstała.- A potem resztę obozu.
Posłusznie wstałam i wyszłyśmy. Do domku numer 6 doszłyśmy po kilku minutach. W środku siedziało moje rodzeństwo: pięciu chłopaków i cztery dziewczyny. Wszyscy mieli złote włosy choć różnej długości i szare oczy.
-To są Matthew, Adam, Malcolm, James i David. -wskazywała po kolei swoich.. moich braci- A to Eleanor, Hannah, Claudia oraz Alex- wskazała dziewczyny. Przed naszym przyjściem musieli studiować jakieś mapy albo projekty bo cała dziewiątka stała na około dużego stołu z papierami. Gdy weszłyśmy przerwali pracę i przywitali się ze mną serdecznie.
-To będzie twoje łóżko- powiedziała Alex, chyba tylko jej imię zapamiętałam bo miała ścięte na chłopaka włosy oraz miły i szczery uśmiech.
Moje łóżko było zaraz za regałem który oddzielał część dziewczęcą od chłopięcej. Usiadłam. Jeszcze nigdy nie siedziałam na niczym tak miękkim! W ośrodku były zwykłe twarde łóżka. Ale w Domku Ateny łóżka były jak utkane z chmurki!
-Idziemy jeszcze zobaczyć obóz czy wolisz zostać?- spytała mnie Ann.
-Wole zobaczyć obóz- wybrałam. Zdziwiło mnie że moja siostra mnie spytała bo odkąd byłam w Obozie Annabeth nie zwracała się do mnie za przyjacielsko. Gdy wyszłyśmy podbiegła do nas wysoka dziewczyna w bandamce na głowie.
-Hej! A wy gdzie? Za chwilę zaczynamy walkę, a ty wychodzisz?- powiedziała z wyrzutem do mojej siostry.
-Clarisse! Daj spokój to tylko finał wyścigów rydwanów, zresztą Atena nie bierze w nim udziału.- odrzekła Annabeth z kwaśną miną.- Walka między Aresem, a Aresem to nie walka!
Spojrzałam na Ann bo nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam, jak to wyścig pomiędzy Aresem, a Aresem?
Zamiast odpowiedzieć Ann posłała mi znaczące spojrzenie "pogadamy potem"
-To idziecie?- Clarisse zaczynała się niecierpliwić.
-Dziś nie Clar, może innym razem...- zanim Ann skończyła, córka Aresa już odbiegała obrażona.
-To była Clarisse la Rue, córka Aresa oraz grupowa.
Wzruszyłam ramionami i poszłyśmy dalej. Lipcowe słońce powoli zachodziło. 
-Lubię ten widok -zagadnęła Annabeth- przypomina mi dobre czasy zanim powstał Kronos. Jak tu było wtedy miło!-rozmarzyła się.
-Ale.. kto to Kronos?- To pytanie musiało zaszokować moją siostrę.
-Kronos to ymm... Pan Czasu, ojciec najstarszych bogów czyli Hadesa, Hestii, Demeter, Hery oraz Posejdona i Zeusa. Oczywiście wiesz kto to?- To było pytanie retoryczne ale ja naprawdę nie znałam odpowiedzi, więc pokręciłam głową. To już kompletnie zszokowało Ann.
-Jak to?! A wiesz przynajmniej kto to Atena?- wykrzyknęła.
-Tak, kojarzę też coś o Zeusie i Herze ale wiesz.. ja wychowałam się w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice, a one to wszystko uważają za wytwór diabła!
-Ale ja tu nie chcę zagłębiać się w metafizykę!
Tym czasem doszłyśmy do pawilonu jadalnego, gdzie ludzie zaczęli zbierać się do kolacji.
-Annabeth!- krzyknął ktoś za nami. Gdy tylko się odwróciłyśmy obie wydarłyśmy się jak szalone.

c.d.n.

Mam nadzieję, że się podobało i oczywiście komentarze mile widziane :)
Wasza autorka <3

niedziela, 2 listopada 2014

Ogłoszenie

Wiem, że was zaniedbałam, ale mam dużo obowiązków szkolnych (nauka, projekt, wolontariat...) Ale Nowy Rok Szkolny to dobry moment żeby zacząć jeszcze raz!!;) I tak oto wstawiam Wam zapowiedź nowego bloga ^^ ~adres www zostaje~
Akcja dzieje się po Krwi Olimpu, więc to trochę SPOILER!

PROLOG

Nie ma to jak dobre wejście. Tylko, że moje było bardziej dziwne niż dobre. Były, jak mi powiedzieli,  trzy dni po Wielkiej Bitwie z Gają. O której ja wtedy nic nie wiedziałam. Nazywam się Elizabeth Cahill i mam 14 albo 15 lat. Wychowywały mnie zakonnice z Zakonnego Domu Dziecka im. Św. Anastazji, gdzie zostałam podrzucona, jako niemowlę.
Przez to, że był to chrześcijański ośrodek, nie było mowy o mitach czy czarach. Do obozu trafiłam kompletnym przypadkiem: miałam w sierocińcu kolegę - Lens'a, był w moim wieku, uwielbialiśmy rywalizować. Tamtego dnia zaproponował  mi wyścig  na wzgórz i z powrotem okrążając wieżę radiowo-telewizyjną (Atena Partenos za mgłą− oczywiście  zobaczyłam  to dopiero później). Zgodziłam się. Jedna z dziewczyn pokazała nam start i ruszyliśmy. Biegłam na tyle szybko, że wyprzedziłam Lens'a prawie od razu. Gdy przebiegłam przez granicę  obozu nic nie zauważyłam  za to Lens wyrżnął w nią z całej siły. Przestraszyłam się, bo mi nic nie było. Bałam  się  nawet podejść. Stałam tam chwilę, następnie przybiegli jacyś ludzie przebrani za Greckich czy Rzymskich wojowników.  Jeden z nich wycelował we mnie ostrze miecza, ale zaraz je opuścił, bo zobaczył coś nad moją głową. Spojrzałam w górę i zobaczyłam połyskujący hologram w kształcie sowy. Był tak szary jak moje oczy, a ja mam niezwykle szare oczy.
- Witaj, córko Mądrości! -Powiedział chłopak i lekko skłonił głowę. Po czym zdjął hełm. Wtedy powstrzymałam się przed wypowiedzeniem kilku "łał" czy "o cholera". Rozpoznałam go, bo kiedyś mi się przyśnił: kruczoczarne włosy i morsko-zielone oczy, był wysoki, może o trzy lata starszy. Uśmiechał się. -Annabeth! Znalazłem ci siostrę! - Krzyknął do drugiego chłopaka, który okazał się dziewczyną. Annabeth, bo chyba tak miała na imię, odwróciła głowę w moją stronę. Nie byłam pewna, ale chyba zlustrowała mnie wzrokiem. Już myślałam, że rzuci we mnie swoim sztyletem, ale ona zdjęła hełm ukazując oczy tak szare jak moje i blond włosy również bardzo podobne do moich.
-Hej! Miło mi- uśmiechnęła się. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał jej jęk wydany przez Lens'a który leżał na ziemi. Annabeth wyciągnęła sztylet w jego stronę. - Ukaż się. -Powiedziała w jakimś obcym języku, a ja o dziwo to zrozumiałam. Jak na jej polecenie w około mojego znajomego zebrała się fioletowa mgła? Jednak, gdy mgła rozwiała się przede mną zobaczyłam tylko leżącego i skamieniałego ze strachu Lens'a.
-Nigdy cię tu nie było i nigdy nie poznałeś tej dziewczyny-Annabeth wskazała na mnie- przekaż to reszcie.
Lens rozejrzał się nic niewidzącym wzrokiem i odszedł w stronę czekających na dole dzieciaków z sierocińca. To było dziwne uczucie: kiedyś byli dla mnie jak rodzina teraz byli jak obcy, czułam, że prawdziwą rodzinę znalazłam w tej zupełnie obcej mi parze nastolatków. Patrzyłam jeszcze jak odchodzą, a potem odwróciłam się i zeszłam ze wzgórza w stronę obozu. Moja siostra z tym chłopakiem poszli za mną. Gdy byliśmy w połowie wzgórza chłopak odezwał się.
–Jestem Percy– przedstawił się– To jest Annabeth, a ty to…
–Jestem Elizabeth Cahill. Właściwie to gdzie teraz jestem?
–W Obozie Herosów! Jedynym bezpiecznym miejscem dla dzieci pół-krwi! Nie.. W sumie w jednym z dwóch najbezpieczniejszych miejsc–zamyślił się Percy.
–Percy, daj spokój. Lepiej wyjaśnij, co oznaczał ten hologram.–Podpowiedziała mu Ann. Dołączyłam się zerkając pytająco na Percy’ego.
–Ach! No tak hologram. To było uznanie, czyli że twój boski rodzic uznaje cię i dzięki temu wiesz gdzie zamieszkać. – Powiedział z przepraszającym uśmiechem na twarzy. Nim zdążyłam się zorientować byliśmy już bardzo blisko dużego niebieskiego domu, który widziałam ze wzgórza. Minęliśmy go i zobaczyłam jak duży jest cały obóz. Po mojej lewej stały domki obozowe, po prawej miałam niebieską willę. Na wprost widziałam ściankę wspinaczkową, arenę, boiska do siatkówki i koszykówki, wszędzie były dzieciaki. Dziewczyny i chłopcy biegali z domku do domku czy pomiędzy obiektami sportowymi. Na początku nikt nie zwracał na nas uwagi, ale po chwili zauważyłam mężczyznę galopującego w naszą stronę na koniu. Nie, ten mężczyzna był tym koniem! Nawet nie wiem jak to stworzenie się nazywa, ale wiem, że wiedza taka byłaby zakazana w moim sierocińcu.
–Chejronie! – Krzyknął Percy. –Mamy nową. To jest Elizabeth Cahill.– Powiedział i wskazał na mnie. Człowiek-koń uśmiechnął się do mnie. Uśmiech jednak zniknął z jego twarzy, gdy spostrzegł moje przerażone spojrzenie.
–Och… Ty nic nie wiesz?– Westchnął. –Chodź, lepiej żebyś usiadła.
Gdy siedziałam już na werandzie Wielkiego Domu usłyszałam coś, co zmieniło moje życie: 
Bogowie greccy istnieją, naprawdę!


I tak oto kończy się prolog Części Pierwszej!
Mam nadzieję, że Wam się podobało!
 
Rachel Dare

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział IV

Wielki powrót weny!
Dedykuję ten rozdział Bunkrowi 9 (kto wie o co chodzi to niech się czuje wyróżniony♥)

Wizyta niezapowiedzianego gościa
Po śniadaniu opowiedziałam wszystko Chejronowi. Był dobrym słuchaczem i mi nie przerywał, było to jednak troche krępujące.
- [...] A potem zaczął niknąć jak...- nie dane mi było skończyć gdyż do pokoju ze stołem do ping ponga, gdzie siedzielismy, wpadł chłopak.  Miał na oko czternaście lat, blond włosy i niebieskie oczy. Był ubrany w obozową koszulkę i dżinsy. Przez ramię miał przewieszony łuk.
- Rick? -Centaur zmarszczył brwi. - coś się dzieje?
- Bo jest, miała być narada- Rick, jak nazwał go Chejron,  zaczynał powoli zielenieć. - jest już jedenasta a narada jest zazwyczaj kwadrans przed jedenastą. Co my mamy zrobić?
"My"  nie lubie tego słowa, jakby nam kazano być w jakiejś paczce wbrew woli, "my" pewnie grupowi, pomyślałam, ale on ma chyba tyle lat co ja, jak może być grupowym z jednym koralikiem na naszyjniku? Wojna to wyjaśnia wszystko.
- Oh! Zapomniałem! - przyznał nauczyciel- Leć po resztę.
Gdy chłopak wyszedł Chejron zwrócił się do mnie:
- Dokończysz mi później, a teraz witam uroczyście na zebraniu grupowych domków. - zaczęłam wstawać- Och nie zostań,  przecież jesteś od Posejdona.
W tej chwili do zacisznego pokoju wpadła zgraja nastolatków. Niektórzy się śmiali, inni smucili ale nikt na szczęście nie zwrócił na mnie uwagi, poza... Rick'iem który usiadł obok mnie i niepewnie na mnie spojrzał.
- Hej! -uśmiechnęłam się.
- Jako jedyna nosisz okulary.- wypalił.
Ja też zwróciłam na to uwagę. Cóż takie życie heroski o słabym zdrowiu i wzroku, pogodziłam się z tym. To nie zmienia faktu że to co powiedział było dość niemiłe. Widząc moją minę, Rick cicho jęknął.
- Oj, przepraszam chciałem powiedzieć że to sprawia że jesteś bardzo wyjątkowa.  Ja jestem Rick Riordan.- szczęka mi opadła.-tak jestem młody, jestem synem Apolla- zarumienił się.- Przepraszam,  za szybko mówię.
Wyprzedził moje pytanie o wiek i boskiego rodzica, ale nie przeszkadzało mi że mówi szybko, ja sama tak mówię.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć Chejron w stał z wózka i powiedział.
- Znacie już Elizabeth -wskazał na mnie- jak wiecie jest córką Ateny i Posej...-do sali wpadł, nikt inny jak chłopak z mojej klasy: Andrew (Andrzej) Crowley. Tylko że miał fioletowo błękitne oczy i szaro brązowe włosy. Normalnie w szkole mial TYLKO niebieskie i TYLKO brązowe.
Na mój widok wryło go w ziemię.
-Co ty tu...-zająkał-Ale jak ty tu...-dukał dalej.
-Też jestem heroską!-odrzekłam z uśmiechem- Masz pięć koralików, jak to możliwe że nie zauważyłeś???
Chłopak lekko się rozluźnił i usiadł obok mnie na krzesełku.
-Ja widziałem przy tobie niezwykłą aurę ale niewiedza jest lepsza. -uśmiechnął się przepraszająco. Odpowiedziałam miną á la nic się nie stało.  Potem Chejron zaczął mówić: opowiadał o moich darach, o doniesieniach satyrów w sprawie Rzymian, mówił też o coraz większym braku zainteresowania bogów. Jedyne co robią to uznają dzieci bo tak przysięgli. "Miałam farta, spotkałam i ojca i matkę, inni nie mieli tyle szczęścia." W końcu Chejron doszedł do odkrytego dziś daru czasu.
-Czyli jesteś następczynią Luke'a? -spytała jedna z dziewczyn, chyba od Nemezis. Potrząsnełam głową.
-Nigdy nie miałam snów ani nigdy nie spotkałam Luke'a.
Wszyscy zamyślili się. Coś się musiało wydarzyć, ake jeszcze nie wiadomo co.
Nagle poczułam kłucie w palcach prawej ręki, chciałam pstryknąć ale w porę się powstrzymałam. "Nie mogę teraz..." powtarzałam. W końcu nie wytrzymałam i cicho pstryknęłam. Czas stanął.
-Wreszcie!! -usłyszałam czyjeś westchnięcie ulgi. -Ile można??-tym razem zauwarzyłam młodą kobietę w białej grecko-rzymskiej todze.
-Ale czemy pani czekała? I na co?- spytałam lekko zdezorientowana.
- Och! Kochana, na ciebie czekałam! Ależ jaka tam pani mów mi Wiki albo Niki. Podeszła do mnie i pocałowała w dwa poliki jak te dziewczyny z gimbazy które myślą że są fajne*.
(Nic nie mam do takich osób, sama tak robię ale moja bohaterka jest po prostu troche inna)
Cmok, cmok.
-Czyli co pani... Niki tu robisz?- spytałam.
-Wykorzystałam "bramkę" w murze w okół Olimpu i postanowiłam ci to dać. -zdjęła piękny czarno srebrny naszyjnik. -To moje błogosławieństwo,  ty wybrana musisz wygrać w imieniu Olimpu.-rzekła z wielką powagą.
-Czyli mogę wykorzystać to w walce z Rzymianami??
-Nie!-ton "sweat" powrócił-ja kocham Greków i Rzymian tak samo! Matki Gaji nie pamiętam więc też nie pomogę... ale to ci się przyda do czego innego.-Gdy kończyła zobaczyłam w jej oczach ogniki.
Zbliżyła się by założyć mi naszyjnik,  właściwie to chyba była kolia, pokazała bym podniosła włosy i Niki zapięła naszyjnik. Z lękiem dotknęłam czarnych pereł, były ciepłe jak ciepło ogniska po udanym dniu.
-Dziękuję,  dziękuję bardzo!-wykrzyknęłam. -To nic, tylko pomagam jak mogę.-spojrzała na mnie,-czy masz jakieś pytania?
Skinęłam głową. Miałam aż za dużo!
-Co się takiego wydarzy?
-Czy to nie oczywiste?! -Zerknęła na zegarek, to absurd przecież czas nie działa! a po drugie: zegarek do togi?!-No cóż... musze zmykać. Chejronowi powiedz, ale zapamiętaj dokładnie: była tu ta która zawsze wychodzi zwycięzko.
Teraz dopiero ogarnęłam do końca z kim rozmawiałam z Nike/Wiktorią boginią zwycięstwa.
Ale zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć,  Nike już zniknęła.
Pstryk! Czas wraca do normy.
-Chejronie, -wstałam i podeszłam do niego- była tu ta która zawsze wychodzi zwycięsko. - Chejron otworzył szerzej oczy na widok kolii.
-Usiądź, porozmawiamy później.
Reszta jeszcze zbierała się po długim czasie nie ruszania się z miejsca.
-Wybaczcie, ale jestem już zmęczona. -powiedziałam idąc do drzwi.
-Też prawda - skinął Chejron -idź lepiej odpocznij. Później ktoś sprawdzi jak się czujesz.
Wyszłam więc z Wielkiego Domu i poszłam do swojego domku.
Położyłam się na łóżku, prawie od razu zasnęłam. Nic mi się nie śniło. To dobrze,  bardzo dobrze- myślałam.
Lecz gdy wstałam to co znajdowało się na dywanie... aż zaparło mi dech w piersiach...

Ciąg dalszy nastąpi!

--------------------------
Na dziś tyle!
Komentarze mile widziane ^^
Jeszcze raz przepraszam za tak długi brak weny, czasu i sił...
Teraz to nieważne bo wróciłam i zostanę :*
Rachel Dare

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział III

Rozdział dedykuję Glonomóżdzek za jej pomoc dla mnie :)

Sen
Byłam w jakiejś celi. Gdzieniegdzie leżały kości. Podeszłam do kraty i wyjrzałam. Zobaczyłam ciemny korytarz "nic co pomogło by mi wyjść" -pomyślałam.  Omało nie dostałam zawału gdy usłyszałam ogłuszający śmiech. Upadłam. Gdy śmiech ucichł wstałam i otrzepałam z kurzu, wtedy zobaczyłam . Kobieta miała długi płaszcz i czarną suknię do ziemi, chwila ona wyrastała z ziemi! "Gaja"
- Nie powstrzymacie mnie, nawet ty wybrana -wysyczała.
Chciałam coś powiedzieć ale scena rozmyła się.  Gdy ostrość wróciła zobaczyłam szybujący w powietrzu statek. Na jego burcie widniał napis Argo II.
Jednak gdy przyjrzałam się pokładowi zobaczyłam że toczy się tam walka. Chciałam pomóc ale nie mogłam się ruszyć, byłam duchem.
Podpłynęłam bliżej i usiadłam na pokładzie,  w kątku by nikomu nie przeszkadzać. Chłopak który stał najbliżej mnie, miał loczki koloru czekolady i ciemną karnację, w ręku trzymał młot -Leo. Walczył z jakimś burzowym potworem. W pewnym momencie usłyszałam krzyk chłopaka o zielonych oczach i czarnych włosach -Percy. Poczułam jego ból, w prawym ramieniu. Percy i ja zaczęliśmy tracić przytomność.
Obudziłam się w pokoju, o ile to był pokój, pomalowanym na biało. Niedaleko mnie leżał Percy. Wstałam i podeszłam do mojego brata. Potrząsnęłam nim i powiedziałam:
- Braciszku! Albo jesteśmy bezpieczni albo już umarliśmy - zareagował dopiero na ostatnie słowa.
- Nie, żyjemy bo wiem jak wygląda hades. Czekaj... braciszku?!- krzyknął.
Skinęłam głową i opowiedziałam swoją krótką choć ciekawą historię.
- Czekaj, mówisz że jesteś córką Ateny i Posejdona narodzoną ze śmiertelnych rodziców...- powiedział- a jak z twoim zdrowiem?
Syknęłam, drażliwy temat. W zeszłym roku szkolnym miałam ponad 120 usprawiedliwionych godzin nieobecnych.
- Słabo- szepnęłam. Syn Posejdona nie wydawał się zdziwiony. Widząc mój pytający wzrok, odpowiedział.
- To przez błogosławieństwo. Dużo córek Afrodyty tak ma. A jak brzmiała przepowiednia? -Percy delikatnie zmienił temat.
Zacytowałam to więc:
Heroska przybyła z krajów dalekich
Dokona czynów wielkich
Syn tego, który Wyrocznię uratuje
Będzie jej zgubą lub jej tron zbuduje
Pocałunek on skradnie
A pretor upadnie
Gdy słońce trzeci raz wzejdzie
Czas spotkania nadejdzie
Wróci poległy ostatni z wielkiej wojny
A zagładę domu powstrzyma bóg hojny.
-Heroska to ty, to pewne. -zaczął analizować Percy. -ostatni poległy to chyba Luke. Czy Rachel miała jakiś wypadek? - pokręciłam głową.- No to jeszcze troche zaczekamy ale daj znać jak się coś stanie. Niepokoi mnie pretor, martwię się o Reyne. Lubię ją.
Spojrzałam na niego krytycznie.
- A czy ty nie jesteś chłopakiem mojej siostry? Annabeth??
- Oh! Ale ja lubię Rejnę a Ann kocham. Jest różnica! - zbliżył się i zanim się obejrzałam już byłam cała rozczochrana.
- Zachowujesz się jak prawdziwy starszy brat -też go poczochrałam. Po chwili zaczęliśmy walczyć na miecze. Okazało się że nawet we śnie mój miecz nie opuszcza kieszeni. Percy był dobry ale ja byłam ... ta powiecie lepsza ale niestety byłam gorsza. Nie zranił mnie ale miał do tego mnóstwo okazji.
- Uch.-powiedziałam po skończonym pojedynku -lepiej strzelam z łuku.
- W to nie wątpię, ja nie umiem strzelać.
Później opowiadał mi historie które nie znalazły miejsca w książkach, ja opowiadałam o życiu przed trafieniem do obozu. Było dużo śmiechu.
Lecz każdy sen kiedyś się kończy. Było bardzo fajnie ale pod koniec Percy zaczął znikać, tak jak wiatr rozwiewa piasek.  Ostatni co zrobiłam to dałam mu buziaka w policzek nim znikł zupełnie.

Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Była 7.03. Do śniadania zostało około godziny. Ubrałam się i poszłam na strzelnicę.  Policzyłam że mam 12 strzał. Po oddaniu takiej liczby strzałów wciąż miałam 12 strzał.
Postanowiłam wrócić do domku. Gdy weszłam zobaczyłam że jest godzina 7.05.
Niemożliwe bym była na strzelnicy tylko 5 minut. Coś się stało ale nie wiedziałam co.
Pobiegłam do wielkiego domu.
Gdy się denerwuję pstrykam palcami, ten ruch wykonałam też dziś przed wyjściem na strzelnicę. Pstryknęłam palcami i zobaczyłam że wskazówka zegara na werandzie przestawia się na 7.41.
- Chejronie! -krzyknęłam wchodząc do domu- musimy porozmawiać!
Nauczyciel siedział w wózku i czytał jakąś starą książkę.
- Oh! Elizabeth, co sie stało?
W odpowiedzi szybko streściłam sen i poranny incydent z czasem.
- Teraz nie ma czasu, ale opowiesz mi to dokładniej po śniadaniu,  dobrze?
Skinęłam głową.

---------------------
Mam nadzieję że się podoba!
Zapraszam do obesrwowania i komentowania mojego bloga.
Teraz rozdziały będą pojawiać się co ok. tydzień ale uprzedzam że mam na marzec zapowiedzianych chyba 7 sprawdzianów jak nie więcej więc z góry przepraszam za nieobecność. ;)

~Rachel Dare

środa, 5 marca 2014

Rozdział II

Posta dedykuje Nikoli bo Nico Forever Alone ♥lofffki♥

W połowie drogi wpadłam na rudowłosą dziewczynę. Była ode mnie starsza dwa może trzy lata. Miała szmaragdowe oczy. Zatkało mnie! To była Rachel Dare!
-Oh. Hello. I'm Elizabeth -wyjąkałam
- Hello I'm Rachel are you ready to play "conquest the banner"? -zapytała z uśmiechem.
- No, because i'm new on the camp...-wydukałam. Chyba nie muszę uświadamiać wam jaki jest mój poziom angielskiego.
- New on camp? -zdziwiła się, po czym dodała - follow me Liz.
- Can you talk to me Elizabeth? - spytałam niepewnie.
- No problem Elizabeth. - po tych słowach przeszedł mnie deszcz, chyba zaklęcie zaczęło działać.
Bez zastanowienia powiedziałam: albo mów mi Liz. - widząc że rozumie, machnęłam ręką abyśmy szły.
Po kilku krokach Rachel odezwała się po polsku.
- Skąd jesteś? Masz dziwny akcent.
- Jestem z Polski, kraj w centralno-wschodniej Europie. - widząc że Wyrocznie chce abym kontynuowała mówiłam dalej-  Jestem chyba córką Ateny, bo to przez nią tu trafiłam.  Dzięki niej mam też dar języków i dlatego ja mówię po polsku a ty myślisz że mówię po angielsku.
- Znam pare osób z takim darem ale czemu Atena jest chyba twoją matką?? Spotkałaś ją??
Skinęłam głową.
- Nawiedziła mnie w szkole. I tu przeniosła, w sekunde! Nawet mam jeszcze plecak. -Wskazałam na moje plecy.
- Czy możesz go otworzyć?? - spytała Rachel.
Posłusznie otworzyłam plecak. W środku były moje wszystkie ubrania, buty i rzeczy z pokoju. Atena musiała zaczarować mój plecak bo jestem pewna że nawet 1/3 mojej szafy by się tu nie zmieściło. 
- Stary numer rodzicielski! - Rachel nie wydawała się zdziwiona ale troche zaniepokojona- Chodź do Chejrona
                                                              
                                                                                                                                    

Gdy byłyśmy niedaleko Wielkiego Domu, zobaczyłam Chejrona. Nauczyciel siedział na wózku.
- Good Morning, Rachel, Elizabeth.
Stanęłam jak wryta. Wiem że Chejron ma niezłe kontakty z Olimpem, ale skąd wiedział o mnie?!
- Yyyy Cześć??
- Zastanawiasz się skąd o tobie wiem? - jego oczy nie patrzyły na człowieka ale na jego wnętrze.  Wzdrygnęłam się ale skinełam głową - To na razie pozostanie tajemnicą. - Uśmiechnął się dobrodusznie.
Od wzajemniłam uśmiechem,  choć troche mniej pewnie.
Obejrzałam się na obóz.  Wszędzie biegali ludzie w moim wieku ale nikogo znajomego, ale cóż jak tu sie dziwić, w końcu jestem z Polski, a obecnie patrze na ponad setke osób z innego kontynentu.
- Wejdźmy do środka. -Zaproponował Centaur.

Gdy byłyśmy z Rachel w korytarzu straciłam na chwilę z oczu Chejrona, gdyż zniknął w drzwiach swojego pokoju. Wyrocznia zaprosiła mnie gestem do pomieszczenia obok. Weszłam.  Na środku stał okrągły stolik na trzech nogach i nie wielka kanapa w cętki oraz fotel w taki sam wzór.
Usiadłam na brzegu kanapy, a Rachel rozsiadła się wygodnie w fotelu.
-Polska to daleko, prawda?? -zapytała mnie Rachel.
Skinęłam głową.
-Bardzo daleko. -dodałam.
Siedziałyśmy w ciszy jeszcze kilka minut, kiedy wszedł Chejron, lekko poddenerwowany.
-A  więc witam ciebie Elizabeth Sabino (moje drugie imie) Crown na Obozie Herosów! -powiedział.
Wzdrygnęłam się na dźwięk mojego nazwiska. W Polsce byłam Eliza Korona, ale to było tylko spolszczenie.
- Dobrze,- zaczęła Wyrocznia - Chejronie przeprowadziłam tutaj Elizabeth bo powiedziała że pochodzi z Polski, a jak wiesz to daleko. Tuż przed tym jak ciebie spotkałam - zwróciła się do mnie. - miałam wene przepowiedniową.- rzuciła jakąś kartkę na stoliczek.
Chejron sięgną po nią i przeczytał:
Heroska przybyła z krajów dalekich
Dokona czynów wielkich
Syn tego, który Wyrocznię uratuje
Będzie jej zgubą lub jej tron zbuduje
Pocałunek on skradnie
A pretor upadnie
Gdy słońce trzeci raz wzejdzie
Czas spotkania nadejdzie
Wróci poległy ostatni z wielkiej wojny
A zagładę domu powstrzyma bóg chojny.

- Myślisz że chodzi o mnie??
Nagle wszystko zaczęło się rozmazywać, po chwili nie widziałam nic po za czernią.
Ostatnie co usłyszałam to ciepły męski głos,  mówił: tak, tak córeczko.

Obudziłam się na kanapie w tym samym pokoju. Obok mnie klęczała jakaś dziewczyna. Podała mi kawałek czegoś co przypominało z wyglądu chalwe ale smakowało jak szarlotka mojej babci. Ambrozja, pomyślałam choć nigdy jej nie jadłam.
- Can you get up?- spytała dziewczyna.
-Yes, I can. -wstałam. - I'm Elizabeth
-Hi Elizabeth, my name is Clarisse. - odpowiedziała z uśmiechem.
Clarisse miała jasne włosy związane bandaną. Była wysoka i bardzo umięśniona. Miała może 16 lat, czyli starsza ode mnie o 2 lata.
- Czyją jesteś córką? Ja Atresa -zapytała
Wzruszyłam ramionami. Miałam odpowiedzieć że chyba Ateny? Tylko bym się ośmieszyła. 
W tym momencie weszła Rachel.
- Hej! Idziecie czy mamy spóźnić się na ognisko? - Uśmiechnęła się.

Szłyśmy tylko chwilę. Gdy doszłyśmy zobaczyłam amfiteatr w całej okazałości, był całkiem spory, ale było tam tak tłoczno że trudno było mi określić dokładnie jego wielkość.
Usiadłam w pierwszym rzędzie obok Rachel.
Po kilku minutach na środek wyszedł Chejron. Opowiedział moją historię i skiną na mnie głową abym podeszła.  Gdy wstałam rozległo się pukanie do powietrza... wiem jak to brzmi ale pukanie było donośne, a najbliższe drzwi były ze sto metrów od amfiteatru.
Puk! Puk!
Nagle z powietrza pojawił się jakiś facet. Miał czarne włosy i zielone oczy, opaloną skórę i hawajską koszule.
- Elizabeth, córeczko!! - podszedł do mnie. - Repeat: E-li-za-beth - zwrócił się do reszty. Wszyscy o dziwo powtórzyli.
- Posejdonie - Chejron ukłonił się.
- Ale, ale... - Zatkało mnie - ale Atena powiedziała że ja jestem jej córką, a teraz ty mówisz że ja jestem twoją córką??
- Oj, to skomplikowane. Widzisz twój ojciec jest śmiertelnikiem który no cóż, wszystkim nam na olimpie imponuje. Więc dałem mu błogosławieństwo, nie wiedząc że Atena zrobiła to samo. Taka jest twoja historia, Liz.
W tym momencie nad moją głową pojawił się błyszczący znaczek w kształcie sówki, po chwili zmienił się na błękitny trójząb. Gdy znak zbladł w mojej ręce pojawił się łuk i kołczan, oraz miecz. Chyba Atena i Posejdon rywalizowali o moje względy.
- A gdzie mam mieszkać?? U ciebie czy u mam...mamy??
- Układ jest taki: mieszkasz w trójce, a jesz z dzieciakami od Ateny, o ile się zgodzą. - spojrzał wymownie na zbitych w grupke synów i córki Ateny. Jakiś chłopak skinął głową.
-Postanowione!! Powitajcie Elizabeth Sabinę Crown!!! Moją córkę i córkę Ateny. Pierwszą w historii!! -krzyknął i zniknął.
Stałam jak wryta na samym środku placu, w lewej ręce trzymałam łuk, a w prawej miecz. Chciałam żeby prezenty zniknęły, więc obejrzałam miecz. Na rękojeści był mały przycisk, kliknęłam i miecz zmienił się w długopis "oryginalne Posejdonie". Za to łuk i kołczan zmieniały się po prostu za pomocą myśli, zmieniły się w wisiorek á la Igrzyska Śmierci, "kreatywna mamusia!!".

Gdy atmosfera się rozluźniła, zaczęliśmy śpiewać i tańczyć. Było cudownie. Jak ognisko zgasło wszyscy rozeszli się do domków.
Do trójki zaprowadziła mnie Rachel.
Mój domek jest super!! Ale nie miałam siły się nim zachwycać bo od razu zasnęłam.

--------------------------------------------------------------------------------------
Uff skończone!
Przepraszam że nie pisałam ale gimnazjum zajmuje za dużo czasu!!
No cóż, takie życie ^^
Wasza pisarka Rachel Dare *.*