sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 3

 Okej! Zdaję sobie sprawę, że ostatni rozdział był do bani L dlatego dziś postaram się napisać coś lepszego.
Miesiąc później
Obudziłam się wcześnie rano. Już od pierwszego spojrzenia za okno wiedziałam że ten dzień nie będzie dobry. Nad zatoką gromadziły się ciemne, ciężkie od deszczu chmury. Niby w obozie nigdy nie pada ale ten deszcz chyba o tym nie wiedział (I jak przewidywałam do południa padał ulewny deszcz)
Wstałam i ubrałam się, nie byłam zdziwiona gdy zauważyłam że moje rodzeństwo jeszcze śpi, zawsze czytali do późna, a potem mieli problem ze wstaniem. Spojrzałam na kalendarz. Był 29 lipca, moje urodziny bo to właśnie wtedy znalazły mnie zakonnice i przygarnęły do sierocińca. Lepiej żeby reszta nie wiedziała – pomyślałam – nie wiadomo co wykombinują!
                                                                       ***
Po śniadaniu spotkałam się z Leo. Coraz lepiej się dogadywaliśmy, chłopak był miły i przyjacielski ale najbardziej w nim uwielbiałam jego poczucie humoru.
- Hej! -  przywitałam się po wejściu do Bunkra 9, gdzie Leo wypoczywał i pracował.
- Witam w moich skromnych progach! – roześmiał się syn Hefajstosa kłaniając się. – Queen Elizabeth!
- Lordzie Valdez – również ukłoniłam się.
Potem już tylko śmialiśmy się opowiadając sobie głupie historyjki. Tak mniej więcej wyglądały moje dni w obozie: trochę ćwiczeń, wygłupy z Leo i chwile spokoju, w cichym jak biblioteka, domku Ateny.
Lecz tamten dzień miał być inny, tylko ja tego jeszcze nie wiedziałam. Około szóstej po południu rozległy się konchy wzywające wszystkich obozowiczów na kolację, jednak gdy już dotarliśmy na miejsce, zamiast normalnego rozstawienia mebli, zobaczyliśmy piramidę zbudowaną z ław i stołów. Widać było po twarzach innych że nie tylko ja jestem zdezorientowana.
- Obozowicze! – krzyknął Chejron – Oto kolejne zadanie! Każdy domek musi wystawić jednego zawodnika, który wykona, albo nie, to zadanie. Poproszę grupowych o decyzję!
Szukałam Annabeth w tłumie ale nigdzie jej nie było. W końcu do Chejrona podbiegł „obozowy listonosz” czyli Tomy syn Hermesa. Wyszeptał kilka słów do centaura po czym zniknął w tłumie.
- Z powodu zaistniałych okoliczności – zaczął Chejron – sam wybiorę przedstawicieli domków.
Potem zaczął nerwowo patrzeć po twarzach obozowiczów. Jego wzrok był chyba trochę zbyt rozbiegany, kiedy teraz o tym myślę- widzę to.
Nie pamiętam wszystkich wybranych, ale znam kilka nazwisk:
Leo Valdez ~ Hefajstos
Ja (niestety) ~ Atena
Liam ~ Hermes
Aravena ~ Hekate
Ernest ~ Nemezis
Lou ~ Apollo
Randy ~ Ares
Niestety więcej nie pamiętam; i tak Posejdona ani Hadesa nie było!
Po kilkunastu minutach staliśmy już wszyscy na miejscach startowych po czterech stronach meblowej piramidy.
- Do biegu… gotowi… START! – Krzyknął Chejron. Biegłam szybko jednak nie w pełni swoich możliwości, czytałam Igrzyska Śmierci. Ci najszybsi nie zawsze są najlepsi. W grupce po mojej stronie piramidy znaleźli się: Leo, Liam, Randy i Aravena. Gdy dobiegłam do piramidy nie wiedziałam co robić dalej, popatrzyłam na innych ale oni byli równie zagubieni. Po chwili Leo używając swojego młota, którego wydobył z najmniejszej kieszonki pasa na narzędzia (nawiasem mówiąc już chyba nic mnie nie zdziwi), przełamał na pół jedną z ław wybijając wejście do środka. Niepewnie zajrzałam w ciemną dziurę ale zanim zdążyłam cofnąć głowę, Randy wpakował się z mieczem do środka. Nie widziałam go już po trzech krokach! Leo wszedł kolejny, zanim zdążył zniknąć  złapał mnie jeszcze za rękę i razem znikliśmy w ciemnościach piramidy z mebli.
Ktokolwiek ją budował, musiał być bardzo dobrym architektem wnętrz, bo na zewnątrz, jej podstawa wyglądała na  zaledwie 20 x 20 metrów. W środku jednak można było się zgubić w tak dużej ilości korytarzy.
- Może trochę światła?- szepnął chłopak zapalając mały płomyk nad swoją dłonią. – Od razu lepiej!
W odpowiedzi uśmiechnęłam się i ruszyłam w głąb labiryntu. Po pięciu minutach zwróciłam uwagę na napis na jednym ze stołów, tworzącym ściany, a napis brzmiał:
Jeśli dalej pójdziesz
Gdzie indziej się znajdziesz
Wędrowcze uważaj!
Na rozstaju na siebie zważaj
Δ….δα……. (napis był zatarty)
- Dziwne.. – szepnęłam – co o tym myślisz?
- Tak, zważaj? co to znaczy? – spytał Leo.
- Tyle samo co uważaj – odpowiedziałam po zastanowieniu.
-Ciekawe co tu było napisane? I kto to napisał? – Myślał na głos syn Hefajstosa. Widać nie wpadł na żaden pomysł więc po prostu wzruszył ramionami i ruszył dalej. Szliśmy jeszcze chwile gdy trafiliśmy do dużej sali z ośmioma wejściami do korytarzy.
-Jest rozdroże! – wykrzyknął Leo, patrząc na mnie.
Byłam zbyt przerażona przestrogą by zwrócić uwagę na delikatny ruch płomyka, Leo (na szczęcie dla nas) zauważył to. Od razu otoczył go ogień. Przestraszona odskoczyłam, ale Leo pokazał mi że muszę być cicho. Ktoś lub coś nadchodziło. A my nie wiedzieliśmy z której strony.  Nie czekaliśmy jednak długo gdy z korytarza po lewej wyskoczyła czarna jak smoła, pantera. Miała niesamowicie zielone oczy, ja znałam tą zieleń! Mój towarzysz już chciał atakować lecz w ostatnich chili krzyknęłam:
- CZEKAJ!
Zdezorientowany Leo spojrzał w moją stronę. Pantera również.
- Percy? – spytałam podchodząc do zwierzęcia. Spojrzało na mnie i skinęło głową. To był mój przyjaciel! Ale co się z nim stało? – myślałam.
- Jak to? Ten kot ma być moim kumplem... – głośno myślał Leo.
Ja, tym czasem podeszłam do pantery i pogłaskałam jej.. jego lśniące futro. Patrzyłam mu w oczy. Pragnął mi coś przekazać, przed czymś ostrzec. Obok mnie klęknął Leo, podrapał go za uchem szepcząc:
- Wstań przyjacielu – to było niesamowite! on to mówił po starogrecku! – εξεγέρσεις. - To co stało się potem było jeszcze bardziej niesamowite, Percy po prostu zmienił się w człowieka! Pomogliśmy mu wstać, miał na sobie czarną bluzę z kapturem i czarne dżinsy.
- Przepraszam, czasami nie mogę wrócić - uśmiechnął się przepraszająco. Popatrzyłam na Leo pytającym wzrokiem, ale on zignorował pytanie.
- Zazwyczaj był koń, co się stało że zmieniłeś się w kota? – ostatnie słowo powiedział z wyraźnym obrzydzeniem.
- A jak koń miałby się tu zmieścić? Mogę ręką dotknąć sufitu a ty chcesz tu wsadzić ogiera? – zaczął się śmiać.
- Hola, hola! Ty możesz zmieniać się w zwierzęta?! – spytałam.
- No.. Tak! wszyscy możemy…
- Jacy, do cholery, wszyscy!! – nie dałam mu skończyć.
- No, cała siódemka! Wiesz ja, Ann, Leo, Pipes… - nie wiem jaką miałam minę ale wiem że chłopców bardzo rozśmieszyła.
Kolejne co się stało było jednym z najdziwniejszych wydarzeń jakie nastąpiły tego dnia, a mianowicie: Leo chcąc udowodnić słowa Percy’ego zamienił się w pięknego szkarłatnego ptaka – Feniksa. W tedy mój mózg nie wytrzymał i straciłam przytomność.
- Liz? Wszystko ok? – pytali na zmianę chłopcy. Zrobiło mi się wtedy ciepło na sercu od tej ich troski, byli tacy uroczy.. a potem przypomniałam sobie dlaczego straciłam przytomność. O nie! Tego było za wiele, jak oni mi mogli mi nie powiedzieć o swoich specjalnych zdolnościach?!
- Okej! Zacznijcie od początku – chciała bym tu napisać że dziarsko zerwałam się na nogi ale ja dalej leżałam na kolanach Leo. Niech oni tłumaczą, a ja odpocznę.
                                   ~ Historia specjalnych zdolności  ~
Wszystko zaczęło się po bitwie z gigantami i Gają. Na początku mogli zmieniać się jedynie w święte zwierzęta ich rodziców ale z czasem ich moc rozwijała się i obecnie mogą zmieniać się w dowolne zwierzę. Z tym powiązana jest historia wypadku Leo sprzed miesiąca. Cała siódemka, a przynajmniej jej część z poza obozu, ćwiczyli w lesie swoje zmiany (poza Frankiem który już to umiał i był swego rodzaju nauczycielem). W pewnym momencie na polanę wpadło coś bardzo dziwnego, kształtem przypominające wielkiego jeża zwiniętego w kulkę. Staranowało Leo i uciekło do lasu. Potem okazało się że była to Hazel której nagorzej szły zmiany, jej zwierzęta były zbyt duże lub wręcz mikroskopijne, tym razem próbowała jeża ale przestraszona swoim rozmiarem nie była w stanie wrócić do swojej postaci.
Trzeba jeszcze nadmienić że bogowie zabronili herosom mówić o zdolnościach  bo sami nie mogli wiedzieć wszystkiego.
                                               ~Koniec historii~
Zszokowana siedziałam na podłodze nie będąc w stanie niczego wymyślić. Cóż moi przyjaciele potrafią zmieniać kształt ale sami nie wiedzą dlaczego – zwykła sprawa dla herosa? Nie! to już jest za wiele jak na herosa, ja po prostu mam szczęście do ładowania się w kłopoty.
- A jak my właściwie stąd wyjdziemy? – spytał w końcu Leo.

                                                           ***
Okej to jest cały rozdział, a teraz małe wyjaśnienie: Leo użył zaklęcia od Calypso (nie wiedziałam jak to wpisać w historię)
Następny rozdział przewiduję już w 2015 ale może pojawi się coś noworoczno-świątecznego
Pozdrawiam
Rachel Dare
PS. Dale proszę o komentarze i obserwowanie bloga! <3

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 2

Zapraszam na nowy rozdział, który dedykuję Natalii <3

Wydarłyśmy się jak szalone, bo zobaczyłyśmy biegnącego w naszą stronę Percy'ego z czymś, a raczej z kimś na ramionach. Chłopak Annabeth był cały w błocie i krwi. Uśmiechał się, ale nie tak normalnie tylko tak trochę smutno, (jeśli w ogóle można się smutno uśmiechać). 
- Czy to...? -Zająknęła się Ann, gdy podbiegłyśmy na tyle blisko by, jako tako rozpoznać osobę na barkach syna Posejdona.
Percy tylko skiną głową.
-Zanieśmy go do Chejrona i to szybko- powiedziałam. Nie znałam go, ale widziałam jego stan, a on był ciężki.

***

-Kim on był?- Spytałam, gdy czekaliśmy na werandzie na Chejrona.
-Jest!- Krzyknął Percy-Przepraszam, za ostro zareagowałem, to jest Leo Valez. Nasz "techniczny" z Argo II.
-Percy, a właściwie, co się stało?- Dopytywałam.
-No, więc..-Chłopak spuścił wzrok- Bawiłem się z Panią O'Leary, mój piekielny ogar, kiedy coś wynurzyło się z lasu, jakby kula czy coś takiego. Było złote, emanowało złem. Wyrzuciło Leona na trawę i zaatakowało mnie. Na szczęście zdążyłem uskoczyć, bo by mnie przejechało. Nie ponowiło ataku, bo znikło w lesie zanim zdążyłem się przyjrzeć. Potem podbiegłem do Leo i wziąłem go na ręce. Krwawił. Postanowiłem jak najszybciej przynieść go tutaj, ale on był taki dziwny... Jakby nie...- Głos mu się załamał. Usiadłam obok niego na schodach i poklepałam po ramieniu. Annabeth usiadła po jego drugiej stronie i przytuliła się do niego. Siedzieliśmy tak dziesięć minut, gdy w drzwiach pojawił się Chejron. Centaur miał zwykłą minę, więc od razu zaczęliśmy się cieszyć. Skoro Chejron się nie smuci to Leo musi żyć! Niestety nie było tak kolorowo jak myślałam. Leo rzeczywiście przeżył i miał się całkiem nieźle, jednak to, co go zaatakowało miało się jeszcze lepiej. Centaur wytłumaczył nam, że tym czymś była Kula Archimedesa, ale zmodyfikowana, przez kogo nie było wiadomo.

***Trzy dni później***

Z Leo było coraz lepiej. Często rozmawialiśmy, ale pomimo dobrych kontaktów chłopak wciąż nie chciał mówić o tym, co zaszło tamtego dnia. Zawsze odwracał głowę i nagle milknął.
Wieść o tym, że Leo żyje, szybko rozeszła się po obozach i do sali szpitalnej ściągały tłumy przyjaciół. Dzięki temu mogłam poznać wielu wpływowych herosów m.in. Jasona, Piper, Reyne, Franka i Hazel. To są wspaniali półbogowie! Byłam przekonana, że zignorują mnie, jako nic nieznaczącą heroskę, ale oni chcieli mnie poznać! Dzięki nim zrozumiałam, że każdy półbóg się liczy nigdy nie można lekceważyć żadnego z nas. 

Okej! Więc to jest kolejny rozdział :)
Niestety nie za dobry bo po napisaniu ostatniego zdania napadła mnie choroba zwana Bracus Wenius i teraz strasznie cierpię więc mam nadzieję że was nie dopadnie Ekranus Pękus gdy będziecie to czytać :P
Wasza Autorka 
Rachel Dare
PS. Zachęcam do obserwowania bloga <3